W jednym z felietonów znanego periodyku dla młodych harcerzy ukazała się sugestia, jakoby popularna piosenka „Hiszpańskie Dziewczyny” była złą piosenką, gdyż jeśli śpiewają ją harcerze, to prawdopodobnie nie realizują oni misji ZHP, a ponadto może ona budzić niepokój i „naszą wątpliwość”.
Na portalu społecznościowym, pod postem promującym ów felieton, zapytałem co jest nie tak, z „hiszpańskimi dziewczynami” – ale nikt mi nie odpowiedział, więc w zasadzie nie wiadomo co może budzić niepokój i wątpliwość harcerskich wychowawców.
Choć ja chyba wiem.
Problem dotyczy nie harcerzy, ale naszego społeczeństwa w ogóle. Jesteśmy narodem chłopskim, rozumiemy wszystko co dotyczy ziemi i jej uprawy, dobrze czujemy się w kwestiach własnościowych ziemskich i dobrze rozumiemy kulturę chłopską i ludową. Spraw morza, kultury morza, jako społeczeństwo nie rozumiemy i nie znamy. Dlatego nie jesteśmy uważani za naród morski. Tak najogólniej można zdiagnozować problem, jaki może ktoś mieć z Hiszpańskimi Dziewczynami.
A jako, że zająłem się onegdaj tłumaczeniem piosenek morza na polski, to może czas na opowiedzenie o Hiszpańskich Dziewczynach. Z intencją, by zrozumieć, że nie jest to sprośna piosenka, przed którą młode druhny i druhowie muszą zatykać swe wrażliwe uszy, ale by zrozumieć, że to cenna i wartościowa pieśń, skarbiec kultury i historii obecności ludzi na morzu. I że w zasadzie, warto ją śpiewać i rozpowszechniać, a pod żadnym pozorem, nie wolno jej zakazywać.
Hiszpańskie Dziewczyny (orginalnie Spanish Ladies) to tradycyjna pieśń angielskich marynarzy, którzy w piosence wspominają miniony czas postoju w Hiszpanii i opisują swoją drogę do domu. Powstała w XVII wieku a pierwsze wzmianki o balladzie Spanish Ladies pochodzą z 1624 roku i jest to jedna z najstarszych pieśni morskich znanych dziś na świecie. Była śpiewana powszechnie w czasach, gdy brytyjska Royal Navy zaopatrywała hiszpański ruch oporu walczący przeciwko Francji w latach 1793 – 1796.
Jednak największą popularnośc zdobyła po przegranej przez Napoleona, mimo wspaniałej szarży polskich szwoleżerów pod Samosierrą, Wojny o Półwysep (1807 – 1814). Wtedy to śpiewali ją nie marynarze, a brytyjscy żołnierze, którzy powracali z Półwyspu Iberyjskiego po zakończeniu działań wojennych. Żołnierze i oficerowie brytyjscy, przebywający przez wiele lat w Hiszpanii, otrzymali zakaz zabrania ze sobą swych hiszpańskich żon, narzeczonych i dzieci z mieszanych związków. Więc wymowa tej pieśni nabiera całkiem innego niż domyślnie, tragicznego wręcz znaczenia.
Ballada trwale wpisała się też do kultury. Była w całości zacytowana w opowiadaniu Fredericka Marryata Poor Jack, już w 1840 roku! Pojawiła się też w kultowym Moby Dick Hermana Melville, w powszechnie znanych książkach morskich Patrica O’Briana o przygodach kpt. Jacka Aubreya oraz w serii Hornblowerowskiej C.S. Forestera. Mogliśmy jej też słuchać w filmach; choćby w Panu i Władcy na krańcach świata (Master and commander: The Far Side of a World), w Szczękach oraz w serialach: amerykańskich – Plotkara (Gossip Girls), Mentalista (The Mentalist), Wydział Zabójstw Baltimore (Homicide), Jimmy Neutron: Mały Geniusz, brytyjskim – Strzelcy Sharpe’a (Sharpes Rifles) japońskim – Monsuno i innych. Została nawet wykorzystana w grze Assassin’s Creed IV: Black Flag.
Śpiewana przez różnych wykonawców, często była przerabiana, powstały liczne covery. W Polsce najpopularniejsza jej wersja została spopularyzowana przez Ryczące Dwudziestki, w tłumaczeniu Andrzeja Mandrygała i Grzegorza Wasilewskiego. A śpiewana była przez niezliczona rzesze wykonawców.
O czym opowiada? Jest sporo o tęsknocie, szczególnie za kobietami (ladies) pozostawionymi w Hiszpanii, za smakiem ich ust. Jest o nadziei powrotu i ponownego spotkania, jest o trudnych chwilach przezwyciężanych przez pamięć o ukochanej i o tym, że perspektywa ponownego spotkania dodaje sił.
Najwięcej jest jednak opisu drogi do Anglii. Ach, jakaż to byłaby wartość, gdyby drużynowy zamiast rumienić się refrenem o ustach hiszpańskich dziewczyn, wziął mapę i analizując treść piosenki prześledził drogę statków brytyjskich pływających z Hiszpanii! Gdyby rozwiał swoje wątpliwości dotyczące tej piosenki, świetną lekcją geografii, tłumacząc, że Cape Deadman to dziś Dodman Point, oznaczający, że jesteśmy już prawie drogi od przylądka Lizard do Plymouth – jednej z baz brytyjskiej floty. Że Barania Głowa, Rame Head, to już prawie główki wspomnianego Plymouth. Że po wizycie w Plymouth znów ruszą w drogę, tym razem do Portsmouth szlak wyznaczy przylądek Portland i wyspa Wight. A dalej, płynąc do Londynu miniemy przylądek Beachy Head i wreszcie słynne białe skały pod Dover i stojąca za nimi latarnia morska South Foreland Lighthouse.
Nie sposób wyrazić więc wszelakich wartości tej ballady. Historycznych – bo w oparciu o nią można opowiadać zarówno o wojnach napoleońskich w Europie, o zaangażowaniu Anglii w wojny na kontynencie jak i o życiu marynarzy, muzycznych – bo to jednak jest przepiękna melodia, geograficznych – bo słowa piosenki wyznaczają w zasadzie cały szlak Kanału Angielskiego. Wychodząc od Spanish Ladies można też opowiadać o emocjach (rozstanie, tęsknota), o źródle siły psychicznej itp. Tak wiele odniesień, takie bogactwo przeróżnych aspektów historycznych, geograficznych, społecznych, kulturalnych, muzycznych – a dostrzeżono w tej piosence tylko marynarza marzącego o ustach dziewczyny. Jakby to było coś złego i jakby nie powinno się z młodymi ludźmi również o tym rozmawiać.
Najpiękniejsza wesja Spanish Ladies jaką znam, to wersja w wykonaniu Męskiego Chóru Szantowego Zawisza Czarny. Wersja oryginalna tak w sferze tekstu jak i muzyki. Za każdym razem gdy jej słucham, ciarki przechodzą mi po ramionach. I to nie z powodu wspomnianych hiszpańskich ust. Posłuchajcie i oceńcie sami.